Postanowienia noworoczne wcale nie są głupie!
Może to i prawda, że najczęściej listy z postanowieniami noworocznymi tworzą dzieci albo (wątpliwie) ambitne blogerki, ale sam koncept jest wcale ciekawy. I nie chodzi mi o teksty w stylu „Nowy rok – nowa ja”, ale o rzetelne podsumowanie kończącego się roku i wstępne zaplanowanie wyższych celów na rok kolejny. To taki mini-trening zarządzania czasem, ale i sobą w czasie, co pozwoli nam… jakkolwiek patetycznie by to nie zabrzmiało – stać się lepszymi ludźmi.
Rok 2017 był dla mnie rokiem ogólnego ogarniania spraw, układania grafików i przestawiania się z trybu etatowca na wolnego snajpera. Towarzyszą mi zatem listy, tabele, przypominajki, alarmy i wszystko to, co w gruncie rzeczy automatyzuje mój dzień jak plan lekcji w wersji dla dorosłych (acz pewnie nadal niedojrzałych). Tak czy inaczej, do tematu postanowień noworocznych również chciałem podejść na poważnie i chętnie podzielę się z Wami przemyśleniami, które zgromadziłem po tygodniach czytania i słuchania vlogerów, coachów, life guru i innych ludzi, siedzących na ładnych kanapach w jasnych salonach. Ku mojemu nieukrywanemu zdziwieniu – mówili z sensem.
Ale po co i na co to wszystko?
Prawdopodobnie wielu z Was zastanawia się w ogóle nad sensem istnienia postanowień noworocznych. No bo w zasadzie tylko zakładamy jakieś z góry nieosiągalne cele, które i tak olejemy w drugim tygodniu stycznia. Racja – jeśli podejdziemy do tego w ten sposób, to pewnie, że nam się nie uda. Ale ta zasada odnosi się do każdego przedsięwzięcia! Do wszystkiego należy podejść z właściwym nastawieniem i zacząć od początku, odpowiadając sobie na pytanie: Po co ja właściwie mam sobie coś postanawiać? Ano chociażby po to, że lepiej wejść w 2018 r. z nadzieją niż z kacem moralnym. Przeanalizuj swój poprzedni rok i pomyśl, czy w Twoim życiu jest coś zależnego od Ciebie, co wywołuje negatywne emocje: wstyd, żal… albo dreszcze obrzydzenia, gdy pomyślisz, że sam zjadłeś cały tort. Znowu. Oczywiście, to nie muszą być jedynie słodycze, ale np. odkładanie sprawdzania maili na później, olewanie dodatkowych prac domowych z angielskiego, wydawanie stanowczo za dużo na kawy w sieciówkach, odwoływanie spotkań ze znajomymi z lenistwa czy dłubanie w nosie.
Ja podzieliłem swoje postanowienia na trzy kategorie: finansowe (ograniczenie zbędnych wydatków, rzetelne prowadzenie budżetu), osobiste (porzucanie złych nawyków i przyswajanie dobrych, rozwój osobisty) i społeczne (kontakty z innymi, związki). To, oczywiście, tylko przykład, a swoje postanowienia najlepiej pogrupujcie tak, żeby było Wam jak najwygodniej. Zróbcie sobie taką listę i lecimy do następnego punktu.
Na słońce nie tylko z motyką
Gdy już skompletujemy przywary, które chcielibyśmy wyplenić, to czas właściwie sformułować nasze postanowienia noworoczne. W Internecie znajdziemy mnóstwo przykładów list wykaligrafowanych na drogiej papeterii… a jedna gorsza od drugiej, np. „Będę się zdrowiej odżywiać”, „Będę częściej podróżować”, „Skonfrontuję się z własnym sacrum”. Ludzie! A gdzie jakakolwiek mierzalność? Takie obiecanki to można wygłaszać podczas kampanii wyborczych, a nie komponując postanowienia, które rzeczywiście chcemy zrealizować!
Starajcie się skonkretyzować swoje cele i nie wprowadzajcie drastycznych zmian. „Będę się zdrowo odżywiać” można zamienić na „W każdym moim posiłku znajdzie się owoc lub warzywo”, „Nauczę się angielskiego” stanie się „Do września przygotuję się do egzaminu FCE”, a „Zaoszczędzę pieniądze” przemianujcie na „Zamiast dużej kawy na wynos – będę brać małą”. Zawsze powtarzam: nie od razu Rzym spalono. Łatwiej jest rozbić większy cel na drobne kroczki, ale stawiać je systematycznie i pewnie. Ogromne i nieprecyzyjnie sformułowane cele tylko nas zniechęcą, a porażka wpłynie negatywnie na naszą samoocenę.
No to… do dzieła!
Mamy już w miarę poukładane i mierzalnie sformułowane postanowienia, to teraz nic, tylko je odfajkować! Gdyby to było takie proste! Na szczęście jest, jeśli się do tego odpowiednio przygotujemy. Wystarczy tylko skorzystać z jakże pomysłowej instytucji „partnera do postanowień noworocznych” – niesformalizowanej strony w niepisanej umowie, która zapoda nam motywacyjnego kopa w… gdzie trzeba i kiedy trzeba.
Podzielcie się Waszymi postanowieniami z drugą osobą. Ale nie z rodziną, która i tak jest zbytnio pobłażliwa, ale z kimś, kto szczerze powie Wam: „Słuchaj, Rafał, dałeś ciała!” (o ile macie na imię Rafał). Taki „partner do postanowień” powinien Was co jakiś czas sprawdzać, ale możecie też mu dobrowolnie wysyłać raporty z dotrzymanych (lub nie) postanowień – byle nie codziennie, bo zamęczycie biedaka. A może okaże się, że dzielicie kilka postanowień i wspólnie skoczycie na siłkę, umówicie się na naukę słówek albo zaplanujecie budżetowe wakacje? Cytując muchę (niekoniecznie Alfonsa): „W kupie raźniej”.
Mając na uwadze charakter tego bloga, przypuszczam, że wielu z Was uczy się angielskiego, a część może i myśli o kolejnym języku, dlatego chciałbym Wam przedstawić kilka przykładowych postanowień, które są poprawne z punktu widzenia zarządzania celami, ale i zdrowe z perspektywy metodyki nauczania języków obcych:
- Będę przygotowywać pięć fiszek dziennie. (Mało? Heloł, pod koniec roku będzie ich 1825!)
- Zasubskrybuję dodatkowe dwa anglojęzyczne kanały na YouTube (Każdy znajdzie coś dla siebie. Polecam: “The Financial Diet”, “Last Week Tonight with John Oliver”, “SciShow”, “How to Cake It”, “Jaiden Animations”, “The Infographics Show”, a dla graczy “Northernlion”)
- Do [wpisz miesiąc] przygotuję się do egzaminu [wpisz nazwę egzaminu]
- W styczniu znajdę kumpla do korespondencji anglojęzycznej (i będę z nim pisać!)
- Dwa razy w tygodniu siądę na godzinę nad anglojęzyczną książką (ustawcie sobie przypomnienia w telefonie)
Najważniejsze, żebyście pamiętali jedno – robicie to dla siebie i z własnej woli. A w grudniu 2018 r. (jak ten czas leci!) spojrzycie na mijający rok i opublikujecie na Fejsie: „Kurde, tym razem się udało!”.
Żeby nie było – pisanie tego artykułu było też mega motywacją dla mnie… Powodzenia nam wszystkim!
Rafał Tondera