Wielu z nas zapewne już natrafiło lub natrafi kiedyś na ten moment, gdy zdecydujemy się powierzyć naszą naukę języka angielskiego lektorom – prawdziwym wilkom morskim na bezkresnym oceanie glottodydaktyki. Zewsząd uderzają w nas fale kursów grupowych, indywidualnych, internetowych… Ale który z tych kursów powinniśmy obrać?

– A nie: wybrać? – zapyta co dociekliwszy purysta.

– Nie no, pewnie, że wybrać, ale już chciałem polecieć marynistyczną metaforą. Ech, ten XXI wiek…

Jakkolwiek byśmy na to nie spojrzeli, żyjemy w czasach mnogości wyborów i wszędobylskiej konkurencji. Z jednej strony to wspaniale, bo możemy wybierać; z drugiej natomiast – fatalnie, bo musimy wybierać… Jak podjąć słuszną decyzję? Jak ustrzec się przed precedensem Zabłockiego? Czytajcie dalej!

Zacznijmy od tego, że już za samo podjęcie decyzji o nauce języka obcego należy Wam się klepnięcie po plecach… albo pizza! Ale do meritum. Rodzajów kursów jest całkiem sporo. Dziś spróbujemy sobie porównać kursy indywidualne i grupowe. Pamiętajcie tylko, że jakość kursu nie zależy tylko od rozmiaru grupy, ale i od lektora! Dlatego – dla dobra nas wszystkich – przyjmijmy, że oba kursy będzie prowadzić lektor o tych samych kwalifikacjach. To nam o tyle ułatwi całą sprawę, że jedynym czynnikiem różniącym kurs indywidualny od grupowego będą słuchacze… czyli i Ty. Ale wierzcie mi – to naprawdę nie lada czynnik!

Kurs angielskiego one to one

Po pierwsze, nie ma dwóch osób na tym samym poziomie języka angielskiego. Nawet bliźnięta jednojajowe różnią się pod tym względem! I wyobraźcie sobie teraz taką sytuację: zapisaliście się na pięcioletni kurs językowy bez zawiasów i nagle okazuje się, że jesteście najlepsi w grupie. KOSZMAR! Nie no, super, dostaniesz te 100% z każdego testu, ale Twoja efektywność nauki spadnie na łeb na szyję, bo będziesz musiał czekać, aż cała grupa zrozumie dany temat.

UWAGA! Nie ma jednego, prawidłowego tempa przyswajania języków obcych! Każdy z nas jest inny i pochodzimy z różnych środowisk. Niektórzy wychowali się w dwujęzycznych domach (a niechże ich…!), a jeszcze inni zaczęli naukę angielskiego w wieku -nastu, -dziesięciu lat. I super! Wspierajmy się nawzajem, bo wszyscy i tak mamy jeden, wspólny cel – móc płynnie rozmawiać z Jennifer Lawrence… Nie…?

Tutaj wyłoniła nam się główna zaleta zajęć indywidualnych. Uczymy się swoim tempem. Nie czujemy presji ze strony grupy i zamiast skupiać się na zachowaniu pozycji lidera, całą naszą uwagę poświęcamy nauce angielskiego. Możecie zapytać: „No dobra, ale co z motywacją?”. Ano od tego jest przecież lektor! Jego rola nie ogranicza się jedynie do klepania gramatyki –  jest Waszym partnerem w nauce, a dobry i doświadczony lektor potrafi stworzyć przyjazne, bezpieczne i motywujące środowisko do nauki języka angielskiego.

Druga kwestia jest bardzo dobrze znana wszystkim braciom i siostrom. Jako jedynak wypowiem się zatem w roli eksperta. Im więcej osób w grupie, tym mniej czasu ma dla nas nasz lektor, który – wyjawię Wam pewną tajemnicę – nie rozdwoi się (moooże w dalekiej przyszłości). A to właśnie za jego czas płacimy. Dlatego powinno nam zależeć na tym, żeby poświęcił nam go jak najwięcej. Jeśli damy się dobrze poznać lektorowi, to będzie wiedział, co może nam sprawić trudność, nad czym należy przysiąść i jakie przykłady powinien przedstawiać: czy wytłumaczyć przyimki jednorożcami, matematycznie, a może na zasadzie analogii w zestawieniu z planem lądowania w Normandii? A da się!

No i jeszcze ta korporacyjna elastyczność… Gdy mamy lekcje face-to-face, łatwiej nam żonglować terminami i odrabiać zajęcia, które przepadły z powodu niespodziewanej wizyty u laryngologa czy innej równie kiepskiej przykrywki dla choroby dnia następnego. Zresztą każdy z nas chyba ustalał jakiś termin wyjazdu szkolnego, imprezy czy wyjścia do kina. Zawsze znajdzie się ten jeden ktoś, komu termin nie przypasuje… Maciek, wiem, że to czytasz! Pamiętajcie też, żeby nie być TYM kursantem, który odwołuje zajęcia godzinę przed ich rozpoczęciem. Lektor też człowiek – mamy rodziny, plany, marzenia… nawet zdarza nam się iść na imprezę… tak czytałem.

Podsumowując, wszystko de facto zamyka się wokół trudnych interakcji z grupą. Ja wiem, że to uczy, jak znajdować złoty środek i inne takie, ale przecież Wy nie zapisujecie się na kurs z relacji interpersonalnych, przywództwa czy zachowań stadnych. Nie idźcie na żadne kompromisy, jeśli w grę wchodzi podnoszenie Waszych kompetencji językowych.

Razem z doświadczonym lektorem stworzycie odpowiednie środowisko do nauki, które pozwoli Wam w Waszym tempie poznawać tajniki języka Tudorów. A jeśli chcecie porozmawiać po angielsku w grupie, to wystarczy, że zaklikacie do jakiegoś nejtiwa przez Internet albo weźmiecie udział w jednym z licznych tandemów językowych – są organizowane bardzo często w wielu miastach.

A jeśli nie ma takich imprez w Twojej okolicy, to co za problem? Stwórz wydarzenie na Fejsie i zorganizuj pierwszy tandem u siebie! A teraz ponownie poklep się po plecach i zamów wreszcie tę pizzę – należy Ci się.

Rafał Tondera